sobota, 20 lipca 2013

Dlaczego potrzebujemy Niemców i królowej?


Często mówi się, że my, Polacy, potrzebujemy albo wojny, albo przynajmniej wrogiego systemu, żeby zdziałać coś wspólnymi siłami. Idziemy ramię w ramię, ale pod jednym warunkiem: z naprzeciwka ktoś musi strzelać. W przeciwnym razie albo rzucimy karabiny i pójdziemy w swoją stronę bez słowa, albo, co gorsza, zaczniemy strzelać do siebie. Jakoś tak łatwiej nam przychodziło działać "przeciwko" niż "za", czyli teraz, kiedy rządzimy sami sobą i to na dodatek demokratycznie. 

W gruncie rzeczy wszystko wskazuje na to, że Polaków scalają właściwie dwie rzeczy, które potrafią sprawić, że przez chwilę przestajemy życzyć sobie nawzajem jak najgorzej.

Po pierwsze: wspólny wróg.

Wspólny wróg daje nam kopa jak skrzynka Red Bulla i tyle wzajemnej miłości co dom... publiczny. 
A co więcej, to wcale nie musi być Niemiec (choć trzeba przyznać, że ze wszystkich wspólnych wrogów, ten ma chyba największą moc jednoczenia nas, i to po dziś dzień). Wspólny wróg to NFZ. Wspólny wróg to ZUS. Wspólny wróg to obczyzna, która łączy emigrantów. Czasem wspólny wróg to nawet spóźniający się autobus, dzięki któremu można solidarnie ponarzekać. 
Jedno jest pewne. Dzięki wspólnym wrogom wciąż jednoczymy się, choć trzeba przyznać, że już nie tak jak kiedyś (patrz: początek wpisu - za mało wojen, za mało komuny).

Po drugie: wspólny bohater.

I to jest clue. Brakuje nam wspólnego bohatera jak wody na pustyni i porządku w dziekanatach. Brakuje nam jednego, którego mogliby poprzeć wszyscy. Nie da się ukryć, że po części brakuje nam po prostu Jana Pawła II, lub choćby perspektywy pojawienia się jeszcze kiedyś (za naszego życia) kogoś o takiej sile scalania. 

Mimo to usilnie szukamy. Chociażby w sporcie. Weźmy przykładowo skoki narciarskie, niemalże jedną z naszych dyscyplin narodowych. Nie oszukujmy się - nudną jak flaki z olejem. Ale przez te kilka sekund kiedy Małysz wisiał w powietrzu Polska zdawała się zapominać o wszelkich wewnętrznych podziałach i ludzie jakby mniej się między sobą nienawidzili. 

Niestety bohaterów zdecydowanie brakuje nam w polityce. Brakuje Piłsudskiego lub choćby Wałęsy.
Brakuje sukcesu (jak w skokach narciarskich) lub przynajmniej wiary (jak w piłkę nożną). Szansa na to, że zaczniemy być dumni z własnego rządu, dzielnie znosząc jego porażki (śpiewając "nic się nie stało") jest raczej nikła. 

Czasem myślę, że nam po prostu brakuje królowej. Ot, takiej co to się w rządzenie za mocno wtrącać nie będzie, ale da poczucie bezpieczeństwa prostym ludziom i uwolni ich od konieczności śledzenia debaty politycznej. 


Na monarchię się jednak nie zanosi, pozostaje więc nadzieja na dalsze sukcesy sportowe. O wspólnych wrogów chyba się martwić nie musimy.


Pozdrawiam,
Głos z OFF-u

0 komentarze:

Prześlij komentarz