sobota, 31 sierpnia 2013

Gospodarowanie budżetem #1 Czy wiesz, ile masz pieniędzy?


Zapraszam Was na długo oczekiwany wpis z cyklu "Gospodarowanie budżetem".

Zanim przejdziesz do dalszej części wpisu, chciałabym, abyś odpowiedział na kilka pytań.

Czy w przyszłym tygodniu mógłbyś pozwolić sobie na dodatkowy wydatek rzędu 200 zł bez narażania się na to, że zabraknie Ci pieniędzy pod koniec miesiąca?

Czy aby wydać za 3 miesiące kwotę 1000 zł na zakup telefonu, musiałbyś pożyczyć pieniądze? Jaką kwotę musiałbyś pożyczyć? W jakim czasie byłbyś w stanie ją spłacić?

Ile miesięcy musiałbyś oszczędzać, aby pozwolić sobie na zakup komputera za 2000 zł? Jak zmieniłby się ten czas, gdybyś otrzymał 10% podwyżki w pracy?

Ile pieniędzy wydałeś na jedzenie w zeszłym miesiącu? A ile pieniędzy wydałeś na alkohol?

Biorąc pod uwagę ubiegły rok, jaka jest średnia miesięczna kwota, którą wydajesz miesięcznie na ubrania i obuwie?

Jeśli na wszystkie pytania byłeś w stanie odpowiedzieć precyzyjnie, bez potrzeby długiego namyślania się, prawdopodobnie dzisiejszy wpis nie jest Ci potrzebny do sprawnego zarządzania osobistymi finansami.

Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że tak sformułowane pytania wprowadziły Cię w zakłopotanie i nie potrafisz bez zastanowienia udzielić na nie prostej odpowiedzi.

Kiedy spytam Cię, ile złotych masz w tej chwili w portfelu, na rachunku bieżącym, czy lokacie, odpowiedź będzie dla Ciebie zapewne dużo łatwiejsza.
Podobnie w sytuacji, kiedy zapytam o Twój miesięczny dochód, cenę kawy, którą zazwyczaj kupujesz, koszt biletu miesięcznego, czy aktualną cenę benzyny.

Najważniejsze pytanie, na które powinieneś potrafić odpowiedzieć, kiedy skończysz czytać ten wpis brzmi: 

ile masz pieniędzy?

Niestety, wbrew pozorom, kwota, którą trzymasz w mbanku, Inteligo, skarpecie, czy portmonetce nie jest odpowiedzią na to pytanie. Zdecydowanie większe znaczenie mają pytania, na które próbowałeś odpowiedzieć na samym początku. Odpowiedź na większość z nich świadczy o Twoich realnych możliwościach finansowych, a sama kwota oszczędności, które posiadasz, czy nawet informacja o wysokości dochodu nie dostarczą na nie odpowiedzi.

Skąd więc masz wiedzieć, ile tak naprawdę masz pieniędzy?

Mi zwykle wystarczą mi 2 kliknięcia w arkusz Excela, by odpowiedzieć na wszystkie pytania, które Ci zadałam (i które często zadaję również sobie).

Nie namawiam Cię do zastosowania dokładnie takiego rozwiązania, choć z pewnością arkusz kalkulacyjny jest najprostszym narzędziem do zarządzania finansami. Jeśli nie przepadasz za Excelem lub nie czujesz się biegły w jego obsłudze, zrób to samo na kartce papieru. Nie ma znaczenia, jakie narzędzie wykorzystasz, ale nie łudź się, że jesteś w stanie efektywnie kontrolować swoje finanse zdając się tylko na swoją głowę.

Zacznijmy od STANU OBECNEGO.
Wypisz w tej pozycji wszystkie miejsca, w których znajdują się aktualnie Twoje pieniądze.
W moim przypadku są to:

  • portfel 1
  • portfel 2
  • rachunek bieżący 1
  • rachunek bieżący 2
  • rachunek bieżący 3
  • konto oszczędnościowe

W tej pozycji powinny znaleźć się również lokaty, które posiadasz, czy szuflada, w której przechowujesz część gotówki. Możesz dołączyć tu również wartość akcji, obligacji czy innych papierów wartościowych, które posiadasz.

Przy każdej z pozycji wpisz kwotę. Możesz zaokrąglić ją do pełnych złotych (ja robię tak, by zachować przejrzystość) lub wpisać w całości, jeśli uważasz, że taka precyzja jest potrzebna.
Na koniec zsumuj kwoty.
Właśnie dowiedziałeś się, ile pieniędzy masz aktualnie, choć - jak pewnie sam się domyślasz - ta kwota bardzo niewiele mówi o Twoich realnych możliwościach finansowych.

Nie zapomnijmy więc o NALEŻNOŚCIACH i ZOBOWIĄZANIACH.

Należności to środki, które ktoś jest Ci dłużny. Nie zapominaj o dołączeniu ich do stanu obecnego, jednak zawsze dodawaj je odrębnie - jako ostatnią pozycję. Mimo, że są to Twoje pieniądze, jeśli nie masz możliwości odzyskania ich w dowolnym momencie, nie możesz uwzględniać ich w finansowaniu pilnych wydatków. Podobnie traktuj długoterminowe lokaty bankowe.

Zobowiązania to pieniądze, które musisz oddać. Kredyty, pożyczki od znajomych i wszelkie inne środki, które zostały Ci udostępnione na jakiś czas. Powinieneś odjąć je od stanu faktycznego, jeszcze zanim je zwrócisz. W przypadku kredytów rozłożonych na raty, nie odejmuj ich, lecz przenieś wysokość raty do kosztów stałych.

Przejdźmy do PRZYCHODU.
W moim arkuszu kalkulacyjnym na tę pozycję składają się:

  • pieniądze na studia od rodziców
  • dochód z pracy
  • stypendium naukowe
  • przychody finansowe
W ostatniej pozycji powinny znaleźć się wszelkie przychody z lokat, rachunków oszczędnościowych, czy funduszy inwestycyjnych. Zwykle jest to pozycja, która w przychodach pojawia się jako ostatnia, z uwagi na to, że wymaga wcześniejszego zgromadzenia pewnej ilości środków.
Podobnie jak wcześniej, dopisz do każdej pozycji odpowiednią kwotę i zsumuj całość.
Dodajmy oczywiste podsumowanie - tyle właśnie "zarabiasz".

Jak się domyślasz, przyszedł czas na KOSZTY.
Jest to najbardziej rozbudowana, niejednolita i niestabilna pozycja w Twoim budżecie. O ile oszacowanie miesięcznego dochodu zajęło Ci prawdopodobnie nie dłużej niż minutę, jeśli nie zapisujesz na bieżąco wszystkich wydatków, może być Ci trudno oszacować, ile wynoszą.
Jeśli nie oszczędzasz miesięcznie żadnej kwoty, można stwierdzić, że wynoszą dokładnie tyle, ile przychody. Choć bardzo prawdopodobne jest, że sam podświadomie dostosowujesz je do tego poziomu. Warto więc spróbować rozpisać, ile pieniędzy potrzebujesz miesięcznie "na życie".

W moim budżecie koszty podzielone są na 4 pozycje: koszty stałe, koszty zmienne, koszty dodatkowe (okresowe lub jednorazowe) i bonus.

W KOSZTACH STAŁYCH uwzględniam tylko te, których wartość nie zmienia się znacząco z miesiąca na miesiąc:
  • wynajem mieszkania
  • czynsz i opłaty eksploatacyjne
  • Internet
  • telefon
Są to wydatki, które najtrudniej zmienić. Można na nich oszczędzić, jednak wymaga to dużych zmian - zmiany mieszkania, dostawcy Internetu, czy sieci komórkowej.
Podsumuj swoje koszty stałe podobnie jak stan obecny i przychody.

W kolejnych pozycjach budżetu postępuj tak samo, ale ogranicz się wyłącznie do nadchodzącego miesiąca.

KOSZTY ZMIENNE, to koszty, które ponoszę w każdym miesiącu, jednak ich kwota zmienia się (lub jest możliwa do zmiany).
  • jedzenie
  • kosmetyki
  • "rzeczy do domu" - głównie chemia (środki czystości, proszki do prania, płyny do naczyń), ale również papier toaletowy, ręczniki papierowe, worki na śmieci i inne tego typu drobiazgi
  • benzyna (jeśli jeździsz komunikacją miejską - wpisz koszt biletu miesięcznego)
  • rozrywka - kino, teatr, wypad do pubu, alkohol, taksówki, bilard, kręgle, basen...  Generalnie wszystko, co związane ze spędzaniem czasu wolnego. 
  • papierosy (jeśli też palisz papierosy i nie planujesz (realnie!) rzucać nałogu, koniecznie uwzględnij to w finansach)
Ta rubryka ma największy potencjał oszczędnościowy (czasem wystarczy drobna zmiana, by wielkość wydatków realnie się zmniejszyła).

KOSZTY DODATKOWE to wszystkie koszty, które w danym miesiącu planuję ponieść poza kosztami stałymi i zmiennymi. Mogą być to koszty jednorazowe albo ponoszone raz na kilka miesięcy.

Na przykład:
  • ubrania i obuwie - jeśli często kupujesz ubrania, możesz spróbować uśrednić tę kwotę i przenieść ją do kosztów zmiennych
  • impreza sylwestrowa
  • organizacja urodzin
  • ubezpieczenie samochodu (raz na rok) - jeśli płacisz miesięczną składkę, uwzględnij ją w kosztach zmiennych;
  • naprawa telefonu (który w danym momencie jest już zepsuty)
  • prezent dla mamy
  • składka firmowa/studencka na...
Ostatnią pozycją, którą uwzględniam w kosztach jest BONUS. Wbrew wymyślonemu przeze mnie określeniu, nie musi stanowić czegoś pozytywnego.
Bonus to koszt bez przeznaczenia. Kwota, którą zakładam jako koszt dodatkowy - wydatek, którego nie jestem w stanie przewidzieć. Może to być zarówno zakup absolutnie fantastycznej i absolutnie nieplanowanej kiecki (bonus pozytywny), jak i pokrycie kosztów naprawy samochodu, który zepsuł się nagle i wymaga natychmiastowej naprawy (bonus negatywny).

Obecność bonusu w budżecie jest wynikiem jednej z głównych zasad mojego zarządzania finansami osobistymi:
Nigdy nie zakładaj, że jesteś w stanie przewidzieć wszystkie niezbędne wydatki. A idąc dalej: nigdy nie pozwól sobie "wychodzić na zero". 

Udało Ci się oszacować wszystkie pozycje?

Przejdźmy do podsumowania.

PRZYCHODY + NALEŻNOŚCI - ZOBOWIĄZANIA = ?
KOSZTY STAŁE + KOSZTY ZMIENNE + KOSZTY DODATKOWE + BONUS = ?

Jeśli pierwsze kwota jest większa niż druga, ich różnica stanowi Twoje miesięczne OSZCZĘDNOŚCI.
Jeśli jest mniejsza - będziesz musiał nad nią popracować.

Jak?
O tym niedługo na blogu.

Pozdrawiam,
Głos z OFFu



niedziela, 11 sierpnia 2013

Gospodarowanie budżetem


Z pieniędzmi to jest ciekawa sprawa. Z jednej strony to jeden z naszych ulubionych tematów, jeśli chodzi o zaprzątanie sobie myśli, z drugiej - niekoniecznie chcemy poruszać go w gronie znajomych. Jedno jest pewne. Wolimy mieć ich więcej niż mniej i zwykle, bardziej lub mniej efektywnie, podejmujemy jakieś działania w tym kierunku.

Nie jestem doradcą finansowym, ani ekspertem w zakresie ekonomii. Studia nauczyły mnie myśleć, ale z pewnością nie gospodarować własnym budżetem.
Z domu też raczej trudno wynieść gruntowną wiedzę w tym zakresie. Zdarza Wam się rozmawiać z dziećmi o dochodach i wydatkach?
"Zobacz, kochanie, tatuś zarabia 2000 zł i mamusia zarabia 1500 zł, a na opłaty w tym miesiącu musimy wydać...". 
Raczej trudno mi to sobie wyobrazić. A w sumie szkoda, bo na żadnym etapie edukacji człowiek tych braków nie uzupełnia i ostatecznie wszyscy musimy metodą prób i błędów nauczyć się 1. zarabiać, 2. wydawać i 3. oszczędzać.

Mój przypadek jest dosyć specyficzny. Zwykle utrzymuję, że kasa po prostu się mnie trzyma. Bez względu na wpływy, sytuację i  porę - zawsze jest, a co więcej, zdecydowanie częściej zamiast wypływać nie-wiadomo-gdzie, pojawia się nie-wiadomo-skąd.
Mimo wszystko nie wierzę w magię, ani dobre duchy podrzucające mi w nocy hajs do portfela. Jest to raczej kombinacja metod i sposobów, z których część stosuję świadomie, a część na tyle naturalnie, że czasem umyka w ogóle mojej świadomości.

Kolejny wpis na Głosie będzie dotyczył praktycznych metod gospodarowania budżetem - tego czy oszczędzać, jak oszczędzać, jak ocenić, czy oszczędzamy "dobrze", a przede wszystkim - jak nie oszczędzać.

Zapraszam Was serdecznie!

Pozdrawiam,
Głos z OFFu

sobota, 10 sierpnia 2013

Czy jako dziecko byłbyś z siebie dumny?


Zastanawiacie się czasem, co dzisiaj pomyślałoby o Was dziecko, którym kiedyś byliście?

Co powiedziałoby to dziecko, widząc, że zamiast strażakiem stałeś się księgowym? Zamiast księżniczką kelnerką? Zamiast gwiazdą rocka - szefem firmy? Zamiast businesswoman - matką, prowadzącą dom?

Co powiedziałoby to dziecko, widząc, że zamiast przygarniać do domu wszystkie zwierzęta ze schroniska, kupiłeś sobie persa z rodowodem? Zamiast jechać na wolontariat do Afryki, wybrałeś studia prawnicze? Zamiast zwiedzać świat autostopem, harujesz, żeby raz w roku wyjechać na zagraniczne wczasy w ciepłych krajach?

A co powiedziałby nastolatek, którym byłeś, wiedząc o tym, że wśród głównych wartości w Twoim życiu wyżej niż "wolność" i "prawda" znalazły się "bezpieczeństwo" i  "perspektywy"?
--------------------------------

Trudne są chwile, kiedy człowiek orientuje się, że gdyby spojrzał na siebie z perspektywy dziecka, czy nawet nastolatka, prawdopodobnie wyśmiałby sam siebie.

Ale tak to już chyba jest, że gdzieś w procesie "dojrzewania" zaczynamy gwałcić ideały młodości.
Trudno w realiach dorosłości kierować się tym, co w życiu najważniejsze w oczach dziecka.

Wciąż staram się jednak pamiętać, jak wiele możemy nauczyć się od dzieci. Własnych, cudzych, czy nawet obecnych we wspomnieniach - dzieci, którymi sami byliśmy.

Bo takie wartości jak pasja, kreatywność (w której dzieci są absolutnymi mistrzami!), radość z małych rzeczy, naturalna empatia, brak wyrachowania, czy umiejętność prostego wyrażania myśli i uczuć, nigdy nie powinny się dezaktualizować.

Pozdrawiam,
Głos z OFFu





wtorek, 6 sierpnia 2013

Mieć ochotę, a chcieć.



Różnica między "mieć ochotę", a "chcieć" jest dla mnie naturalna i jakoś intuicyjnie wyczuwana właściwie od zawsze. Dziwię się więc, kiedy słyszę czasem, że moje "chcę, ale nie mam ochoty" jest nielogiczne.
I faktycznie, być może poloniści czy językoznawcy sprowadziliby mnie na ziemię, orzekając, że są to stwierdzenia synonimiczne. Jednak zupełnie nie o spór językowy tu chodzi, lecz refleksję nad pewnym sensem tych słów i ich kombinacji.

A zrozumienie sensu i wagi "chcieć" i "mieć ochotę" w moim przypadku przyniosło gigantyczny krok w kierunku świętego spokoju myśli.

Zatem jaka różnica?

"Nie mam ochoty, ale chcę".
Powiedzmy, że jesteś człowiekiem ciężko pracującym. Jest 6 rano. Dzwoni Twój budzik.
Czy masz ochotę wstać i pójść do pracy? Jeśli tak, gratulacje. Albo masz świetną robotę, albo zwyczajnie jesteś już cholernym pracoholikiem. Jeśli nie, prawdopodobnie bliżej Ci do statystycznego Polaka (którego notabene znam na tyle dobrze, że nawet nie musiał mi o tym mówić).
Czas na kolejne pytanie, które prawdopodobnie pojawia się w Twoim mózgu w tak głębokiej podświadomości, że nawet go nie słyszysz. Czy chcesz wstać i pójść do pracy? Oczywiście, że chcesz, w końcu nie po to szukałeś pracy, żeby ją rzucić, nie po to budujesz karierę latami, żeby zaprzepaścić ją w jeden dzień i nie po to zakładałeś rodzinę, żeby nie mieć jak jej utrzymać. Co za durne pytanie. Po prostu wstajesz i idziesz.

"Nie chcę, ale mam ochotę".
A może jednak nie pracujesz ciężko. Właściwie nie pracujesz wcale - jesteś studentem i masz właśnie zasłużone wakacje. Z pewnością wcale nie chcesz spać do piętnastej. Prawdę mówiąc w tym czasie mógłbyś zrobić masę wartościowych rzeczy - posprzątać mieszkanie, odwiedzić znajomych, przeczytać książkę, która leży na Twoim biurku od zeszłego semestru, albo zabrać się w końcu za tę pieprzoną wrześniową poprawkę. Problem w tym, że masz ochotę pospać do piętnastej i ostatecznie nikt - łącznie z Tobą samym - Ci tego nie zabroni. Są wakacje - należy Ci się.

"Chcę, ale nie mam ochoty".
Jest niedziela. Niedziela po ciężkim tygodniu i upragniony (zasłużony!) odpoczynek. Wszystko byłoby wspaniałe, gdyby nie to, że właśnie zostałeś zaproszony na rodzinny obiad. Spotkasz się z ciociami, pójdziesz do kościoła i zanim się obejrzysz, Twój weekend przerodzi się w uwielbiany poniedziałkowy poranek. Ale że jak? Naprawdę nie chcesz spotkać się z rodziną? A może chcesz, tylko po prostu nie masz ochoty?

"Mam ochotę, ale nie chcę".
Wypij jeszcze jeden kieliszek. No wypij. No weź się nie wygłupiaj, dawaj, to ci poleję. Dobra, przestań gadać, wiem, że rano wstajesz, ale rano to będzie rano... No co jest, naprawdę nie masz ochoty?


Czego mnie nauczyły te 4 kombinacje?

Po pierwsze: to drugi człon (ten po "ale") decyduje co ostatecznie robisz - właśnie dlatego to cztery kombinacje, a nie dwie.

Po drugie: bardzo staram się nie mylić tych pojęć. Chcieć jest zawsze wyżej od mieć ochotę. Chcieć jest określone przez Twoje plany, pomysły na życie i oczekiwania. Mieć ochotę to chwila, kaprys, prosta emocja. Czasem "mieć ochotę" potrafi łudząco przypominać chcieć. I mimo, że nie widzę nic złego w tym, by czasem pozwolić mu dominować, zawsze mam w głowie tę świadomość.

Po trzecie i najważniejsze: nigdy nie tkwię w czymś, czego nie chcę i na co nie mam ochoty.

Pozdrawiam,
Głos z OFFu




poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Głód zmian - czy przeprowadzka różni się od alkoholu?



Dzisiaj nie będzie żadnych komentarzy społecznych, ani nawoływania do produktywności.
Przyznam, że zmęczenie trochę bierze nade mną górę i sprowadza horyzonty myślowe gdzieś z zaplecza rzeczywistości wprost na przestrzeń tuż przed własnym nosem. 

Właśnie udało mi się zaliczyć trzynastą (na szczęście nie pechową) przeprowadzkę w życiu, a ściślej mówiąc, w ciągu ostatnich 7 lat.
Kiedy ludzie pytają się "dlaczego?" i "po co?", zwykle argumentacja jest całkiem logiczna. Bo lokalizacja, bo cena, bo taki czas, bo tak się złożyło, bo tak wyszło, bo nie wyszło, bo to dobra opcja. 
Prawdą jest jednak, że - oprócz wszystkich niezależnych przyczyn - ja zwyczajnie kocham przeprowadzki. I od dawna zastanawiam się, jak to właściwie jest możliwe. Tyle zmarnowanego czasu, stresu, siniaków i rzucania mięsem nie towarzyszy chyba żadnemu aspektowi mojego życia. Mimo to w każdym kolejnym "nigdy więcej się już nie przeprowadzę" z moich ust jest tyle prawdy, co w "nigdy więcej się nie upiję" z ust człowieka na kacu.
Kiedy tylko zmęczenie i nerwy opadają, mija pierwsza euforia po rozpakowaniu kartonów, ból po-przeprowadzkowy znika. A po kilku miesiącach (a nawet tygodniach) przychodzi myśl "a może by tak poszukać czegoś innego...?".

Życie człowieka uzależnionego od zmian jest specyficzne. Dopóki da się znaleźć aspekt życia, który zmian wymaga, wszystko jest w najlepszym porządku. Przytłoczenie przychodzi w sytuacji, w której okazuje się, że żadne zmiany nie są już potrzebne. Że ludzie dookoła, to ci ludzie, że studia, to te studia, że praca, to ta praca, że miasto, to to miasto... I zmiana czegokolwiek byłaby absurdalna i zwyczajnie bezsensowna. A głód zmian pozostaje. 

Można próbować go oszukać. Nowa fryzura, nowe ubranie, nowy serial, nowe hobby... Niestety głód zmian takimi przystawkami syci się, jak cienką sałatką.

A przeprowadzka... Tak... przeprowadzka to porządny, dwudaniowy obiad.


Pozdrawiam,
Głos z OFF-u